Jest coś fascynującego w fali remake'ów klasyków kina gatunku. Powód, dla którego powstają, jest prosty jak drut – jeżeli kiedyś coś się sprawdziło i zarobiło worek dolarów, sprawdzi się raz
Jest coś fascynującego w fali remake'ów, klasyków kina gatunku. Powód, dla którego powstają, jest prosty jak drut – jeżeli kiedyś coś się sprawdziło i zarobiło worek dolarów, a na dodatek stało się ikoną, sprawdzi się raz jeszcze przed nową publicznością. Ten prosty schemat napotyka jednak na dwa problemy. Po pierwsze, istnieje ryzyko, że wierni fani zbojkotują pomysł robienia raz jeszcze filmu, który ich zdaniem był doskonały. Po drugie, trzeba zrobić to tak, aby wyciągnąć dolary od jak największej grupy nowego pokolenia, nie tracąc przy tym uznania wielbicieli oryginału. Michael Bay, producent nowej odsłony "Piątku 13-ego", znalazł na to właściwy sposób. Jak przystało na ojca fabularnych "Transformerów", Bay postawił na nadmiar. Wszystkiego jest więc tutaj więcej: więcej nastolatków, nagich piersi, trupów, przygłupich żartów i brutalnie kaleczonych ciał. Nowa odsłona przygód Jasona zamiast opowiadać historię, raz jeszcze syntetyzuje ją. Tak więc na początku jest matka, potem odrobinę zdeformowany przez życie młodzieniec, który swoje przeznaczenie odnalazł w seksownej masce hokejowej. Po drodze do odkrywania siebie na nowo nasz bohater zarzyna w sposób, przyznajmy, dość sztampowy, ale bardzo krwawy kolejne przygłupie nastolatki. Jak już przy młodzieży podróżującej do Crystal Lake jesteśmy, warto zauważyć, że cechuje ich wyjątkowy wręcz debilizm i przyjemna anglosaska uroda oraz swobodny stosunek do związków. Eliminując jednostki nadzwyczaj głupie i irytujące ze zdrowej konserwatywnej tkanki społeczeństwa, Jason i jego maczeta przyczyniają się do pozytywnej selekcji naturalnej. Kiedyś horrory dzieliły się na konserwatywne i wywrotowe. W pierwszych – seryjni mordercy karali rozpustne nastolatki, w drugich – twórcy prowokowali i szokowali, aby wytrącić z letargu zadowolonych i sytych mieszczan. Dzisiejsza fala horrorów to czysta bezmyślna rozrywka idealnie skrojona na potrzeby konsumentów. Bynajmniej nie oznacza to, że jest w niej mniej przemocy. Broń Boże, w końcu masakra jest podstawą ceny biletu do kina. Tak więc Jason smaży nastolatki w śpiworze nad ogniskiem, obcina im głowy, przebija tchawice, masakruje maczetą itd. Wszystko to jest bardzo fajnie pokazane. W ten sposób przemoc jest całkowicie bezpieczna, umieszczona w kontekście czystej rozrywki. Nikogo nie oburza, nikt nie wychodzi przejęty z kina, choć nastolatki na wielkim ekranie masakrowane są w nadzwyczaj ekspresowym tempie. Nie dziwi więc, że na koniec pojawiają się laleczki seryjnych morderców do nabycia w sklepach. To po prostu kolejny etap łańcucha konsumpcji. Za nową odsłoną "Piątku 13-ego" stoi Marcus Nispel, facet, który zrobił remake "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną", a z remake'u "Tropiciela" uczynił krwawą jatkę. Nie jest on może wirtuozem kamery, ale sadystą z całą pewnością tak. Zabawa w masakrowanie przygłupów jest więc całkiem solidna. Wydanie DVD jest przyzwoite i zawiera kilka ciekawych dodatków. Dwa z nich to rozbudowane materiały przybliżające kulisy powstawania filmu. Widz może dowiedzieć się, co chcieli osiągnąć twórcy, co najbardziej zainspirowało ich w serii, jakich modyfikacji dokonali itd. Trzeci dodatek zawiera usunięte sceny.